Tytuł oryginału: Chickens, Mules and Two Old Fools
Tytuł polski: U mnie zawsze świeci słońce
Autorka: Victoria Twead
Data premiery: 7 marca 2012 r.
Wydawca: Wydawnictwo Pascal
Liczba stron: 384
"Może porzucić szarą codzienność, przeprowadzić się do malowniczej wioski w słonecznej Andaluzji i tam znaleźć swój raj na ziemi?
Victoria namawia męża na przeprowadzkę z deszczowej Anglii do południowej Hiszpanii.
Odtąd kierują się tylko sercem. kupują ruinę w maleńkiej wiosce, poznają nowych przyjaciół, biesiadują przy winie, stają się częścią tego gościnnego świata o fascynującej kulturze. Zaprzyjaźniają się z osiemdziesięciopięcioletnią, popalającą trawkę seksbombą. zostaną hodowcami kur, a ich jajka będą "najgorętszym towarem" w rodzimej wiosce. Nie spodziewają się jednak, że to miejsce potrafi nieźle zażartować z przyjezdnych.
Tytuł polski: U mnie zawsze świeci słońce
Autorka: Victoria Twead
Data premiery: 7 marca 2012 r.
Wydawca: Wydawnictwo Pascal
Liczba stron: 384
"Może porzucić szarą codzienność, przeprowadzić się do malowniczej wioski w słonecznej Andaluzji i tam znaleźć swój raj na ziemi?
Victoria namawia męża na przeprowadzkę z deszczowej Anglii do południowej Hiszpanii.
Odtąd kierują się tylko sercem. kupują ruinę w maleńkiej wiosce, poznają nowych przyjaciół, biesiadują przy winie, stają się częścią tego gościnnego świata o fascynującej kulturze. Zaprzyjaźniają się z osiemdziesięciopięcioletnią, popalającą trawkę seksbombą. zostaną hodowcami kur, a ich jajka będą "najgorętszym towarem" w rodzimej wiosce. Nie spodziewają się jednak, że to miejsce potrafi nieźle zażartować z przyjezdnych.
Daj się uwieść czarowi małego, hiszpańskiego miasteczka, gdzie życie staje się sielanką... z odrobiną chilli."
-od wydawcy
Tak jak sobie obiecałam, że zanim wezmę się za coś nowego skończę te książki, o których już kiedyś mówiłam, tak staram się to wypełnić. Zakończyłam czytanie książek z pierwszego zamówienia z Kumiko.pl, więc teraz przyszedł czas na stosik bożonarodzeniowy klik. Prawdę powiedziawszy zaczęłam go już z początkiem tego roku. O książkach już zrecenzowanych możecie poczytać tu ("Sen i śmierć") i tu ("Sztuka morderstwa"). Recenzje "Atlasu chmur" i "Charliego" pojawią się w postach mojej siostry już niebawem (przynajmniej taką mam nadzieję). Ja zajęłam się resztą i tak oto możecie teraz przeczytać recenzję tej książki.
Książkę czyta się naprawdę fantastycznie. Jest napisana w bardzo przyjemny sposób, momentami czytelnik zaśmiewa się przez dłuższy czas. Najbardziej komiczny moment to ten z plaży, kiedy trzeba było nasiusiać na oparzenie po meduzie. Ale nie będę pisać jak to się skończyło. :) Przepiękne jest też zakończenie, które jest pewnym zawieszeniem. A życie toczy się dalej...
No dobrze, pisze i pisze, a nie wspomniałam o treści. Zacznijmy od początku. Victoria Twead postanowiła wyprowadzić się do Hiszpanii, ponieważ miała dość okropnej angielskiej pogody. Po długich rozmowach z mężem, który nie chciał wyjeżdżać, postanowiono postawić na Plan Pięcioletni. Kupują dom do remontu, remontują, mieszkają tam pięć lat, a potem ewentualnie wracają do Anglii. Kupno domu okazało się nie lada wyzwaniem, zwłaszcza dla kogoś kto bardzo słabo mówi po hiszpańsku. Jednak z pomocą przychodzi im nowo poznana kobieta-Angielka. Daje im numer do Kurta - agenta nieruchomości dla obcokrajowców. I tak oto udaje się małżeństwu kupić dom, który właściwie wymaga rozbiórki. Remont domu nie jest łatwą pracą. Już same malowanie jest nie lada wyzwaniem, a co dopiero remont generalny z położeniem płytek na czele, kończąc na bieleniu domu.
Jednak nie było tak źle. Ludzie w mieście byli wobec nich bardzo życzliwi, po wprowadzeniu się obdarowywali ich prezentami, niekoniecznie przydatnymi, karmili ich i byli generalnym wsparciem. Ich sąsiad, Paco, pomógł im kupić kury (potem wszystkie kobiety przychodziły po "jajka od Angielki"), pokazał Victorii jak produkuje się wino, był ich przewodnikiem.
Książka pełna jest ciekawych osobowości, np. Geronimo, mężczyzna od wszystkiego, który zawsze popija piwo, czy Stary Sancho, który wybiera się na wieczorne spacery ze swoją czarną kotką u boku.
To tak w skrócie. Jedyną rzeczą, która mnie zbulwersowała było to, że zakupili dom i przynależący do niego sad, który wycieli. Od zawsze chciałam mieć duży sad i gdyby było mnie stać na dom z sadem w życiu nie przerobiłabym go na dwa domy. Zwłaszcza, że sad był również wybiegiem dla stadka 16 kurek i jednego małego, zaborczego kogucika.
Książka jest idealna na taką pogodę jak dzisiaj, ponieważ czytając ją czytelnik czuje się jak w słonecznej Hiszpanii i od razu ma ochotę rzucić całe dotychczasowe życie i się tam wyprowadzić. Nie wiem czy sięgnę po inne książki Victorii Twead, ale tą jestem zachwycona. Daję książce zasłużone pięć (5/6).
No dobrze, pisze i pisze, a nie wspomniałam o treści. Zacznijmy od początku. Victoria Twead postanowiła wyprowadzić się do Hiszpanii, ponieważ miała dość okropnej angielskiej pogody. Po długich rozmowach z mężem, który nie chciał wyjeżdżać, postanowiono postawić na Plan Pięcioletni. Kupują dom do remontu, remontują, mieszkają tam pięć lat, a potem ewentualnie wracają do Anglii. Kupno domu okazało się nie lada wyzwaniem, zwłaszcza dla kogoś kto bardzo słabo mówi po hiszpańsku. Jednak z pomocą przychodzi im nowo poznana kobieta-Angielka. Daje im numer do Kurta - agenta nieruchomości dla obcokrajowców. I tak oto udaje się małżeństwu kupić dom, który właściwie wymaga rozbiórki. Remont domu nie jest łatwą pracą. Już same malowanie jest nie lada wyzwaniem, a co dopiero remont generalny z położeniem płytek na czele, kończąc na bieleniu domu.
Jednak nie było tak źle. Ludzie w mieście byli wobec nich bardzo życzliwi, po wprowadzeniu się obdarowywali ich prezentami, niekoniecznie przydatnymi, karmili ich i byli generalnym wsparciem. Ich sąsiad, Paco, pomógł im kupić kury (potem wszystkie kobiety przychodziły po "jajka od Angielki"), pokazał Victorii jak produkuje się wino, był ich przewodnikiem.
Książka pełna jest ciekawych osobowości, np. Geronimo, mężczyzna od wszystkiego, który zawsze popija piwo, czy Stary Sancho, który wybiera się na wieczorne spacery ze swoją czarną kotką u boku.
To tak w skrócie. Jedyną rzeczą, która mnie zbulwersowała było to, że zakupili dom i przynależący do niego sad, który wycieli. Od zawsze chciałam mieć duży sad i gdyby było mnie stać na dom z sadem w życiu nie przerobiłabym go na dwa domy. Zwłaszcza, że sad był również wybiegiem dla stadka 16 kurek i jednego małego, zaborczego kogucika.
Książka jest idealna na taką pogodę jak dzisiaj, ponieważ czytając ją czytelnik czuje się jak w słonecznej Hiszpanii i od razu ma ochotę rzucić całe dotychczasowe życie i się tam wyprowadzić. Nie wiem czy sięgnę po inne książki Victorii Twead, ale tą jestem zachwycona. Daję książce zasłużone pięć (5/6).
★★★★★★★☆☆☆