Tytuł: Jeżynowa zima
Tytuł oryginału: The Blackberry Winter
Autorka: Sarah Jio
Data wydania: 21 listopada 2012 r.
Wydawca: Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Liczba stron: 352
"Kiedy niespodziewany nawrót zimy paraliżuje miasto, Claire ma wrażenie, że pogoda doskonale odzwierciedla chłód panujący w jej sercu. Przeżyła tragiczny wypadek, po którym nie może się podnieść. Dopiero dziennikarskie śledztwo w sprawie zaginionego przed laty chłopca pozwala jej zapomnieć o własnym nieszczęściu.
W miarę jak kolejne tropy odkrywają przed nią historię uprowadzonego chłopczyka i poszukującej go pełnej nadziei matki, Claire powoli uczy się żyć na nowo. A to jeszcze nie wszystko: ślady zaginionego Daniela zaczynają w zagadkowy sposób splatać się z losami jej własnej rodziny...
Jeżynowa zima to wyjątkowa historia o miłości, rozpaczy i nadziei. Tej opowieści nie da się łatwo zapomnieć."
- od wydawcy
Szczerze powiedziawszy to nigdy nie słyszałam o tej autorce. Może dlatego, że nie lubię typowej babskiej literatury.... ale od początku. Szukałam czegoś lekkiego i niedrogiego, dlatego poszłam na dział z wydaniami kieszonkowymi. Opis mnie zaintrygował, okładka już mniej. Boże! Ale ta kobieta mnie drażni! Ta okładka nijak ma się do zawartości książki. Jednak to nie pierwszy raz, kiedy wydawnictwo (mówię tu ogólnie, a nie tylko o Znaku) popełnia gafę z okładką. A będąc już przy rzeczach irytujących, to zastanawiam się czy ktoś przeczytał tę książkę przed drukiem. Co drugie zdanie jest jakaś literówka. Jedną czy dwie jeszcze rozumiem, ale żeby co drugie zdanie?! Przecież to rzuca się w oczy!
Treść. No więc, fabuła książki jest dwutorowa. Pierwszą bohaterką jest Claire Aldridge, mieszkająca w Seattle dziennikarka. Drugą jest Vera Ray, biedna pokojówka, matka zaginionego w 1933 roku chłopca. Ale od początku. Książka zaczyna się od nieoczekiwanego opadu śniegu w maju. (Odnoszę wrażenie, że skąd to znam. :P) Szef Claire zleca jej napisanie artykułu, który porównałby atak zimy sprzed 80 lat i tej aktualnej. W trakcie poszukiwań dziennikarka natrafia na niewyjaśniona sprawę zaginionego trzyletniego Daniela Raya. Matka zostawiła go na noc samego, jednak po powrocie z pracy nie zastała chłopca w domu. Dla Claire zaczyna się uporczywe poszukiwanie rozwiązania, które powoli powoduje pogodzenie się ze stratą dziecka w wypadku. Podoba mi się, że czytelnik może poznać historię Very, jej romansu, bycia samotną matką, nieustającego poszukiwania syna i tragicznej śmierci. Ale co i jak, to powinnyście przekonać się same. Jedyna denerwująca rzecz w całej tej tajemnicy to to, że wszystko ze sobą się za bardzo łączy. [spoiler!] Co za zbieg okoliczności, że kawiarnia, do której uczęszcza dziennikarka w przeszłości był domem Very! Co za zbieg okoliczności, że w knajpie, w której była z właścicielem owej kawiarni, była też Vera! Jakoś za dużo tych zbiegów okoliczności biorąc pod uwagę, że Seattle jest całkiem dużym miastem.
Reasumując, jestem mile zaskoczona ta książką i już zastanawiam się nad sięgnięciem po inne utwory tej autorki. A może Wy czytaliście coś tej autorki i coś polecacie? Aczkolwiek żałuję jednej rzeczy. Mianowicie, że łatwo było przewidzieć zakończenie. Właściwie całą tajemnicę rozwiązałam mniej więcej w połowie książki. Ale nie odebrało mi to radości z czytania, ponieważ książka jest tak napisana, że trudno ją odłożyć. Czyta się jednym tchem.
Tytuł oryginału: The Blackberry Winter
Autorka: Sarah Jio
Data wydania: 21 listopada 2012 r.
Wydawca: Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Liczba stron: 352
"Kiedy niespodziewany nawrót zimy paraliżuje miasto, Claire ma wrażenie, że pogoda doskonale odzwierciedla chłód panujący w jej sercu. Przeżyła tragiczny wypadek, po którym nie może się podnieść. Dopiero dziennikarskie śledztwo w sprawie zaginionego przed laty chłopca pozwala jej zapomnieć o własnym nieszczęściu.
W miarę jak kolejne tropy odkrywają przed nią historię uprowadzonego chłopczyka i poszukującej go pełnej nadziei matki, Claire powoli uczy się żyć na nowo. A to jeszcze nie wszystko: ślady zaginionego Daniela zaczynają w zagadkowy sposób splatać się z losami jej własnej rodziny...
Jeżynowa zima to wyjątkowa historia o miłości, rozpaczy i nadziei. Tej opowieści nie da się łatwo zapomnieć."
- od wydawcy
Szczerze powiedziawszy to nigdy nie słyszałam o tej autorce. Może dlatego, że nie lubię typowej babskiej literatury.... ale od początku. Szukałam czegoś lekkiego i niedrogiego, dlatego poszłam na dział z wydaniami kieszonkowymi. Opis mnie zaintrygował, okładka już mniej. Boże! Ale ta kobieta mnie drażni! Ta okładka nijak ma się do zawartości książki. Jednak to nie pierwszy raz, kiedy wydawnictwo (mówię tu ogólnie, a nie tylko o Znaku) popełnia gafę z okładką. A będąc już przy rzeczach irytujących, to zastanawiam się czy ktoś przeczytał tę książkę przed drukiem. Co drugie zdanie jest jakaś literówka. Jedną czy dwie jeszcze rozumiem, ale żeby co drugie zdanie?! Przecież to rzuca się w oczy!
Treść. No więc, fabuła książki jest dwutorowa. Pierwszą bohaterką jest Claire Aldridge, mieszkająca w Seattle dziennikarka. Drugą jest Vera Ray, biedna pokojówka, matka zaginionego w 1933 roku chłopca. Ale od początku. Książka zaczyna się od nieoczekiwanego opadu śniegu w maju. (Odnoszę wrażenie, że skąd to znam. :P) Szef Claire zleca jej napisanie artykułu, który porównałby atak zimy sprzed 80 lat i tej aktualnej. W trakcie poszukiwań dziennikarka natrafia na niewyjaśniona sprawę zaginionego trzyletniego Daniela Raya. Matka zostawiła go na noc samego, jednak po powrocie z pracy nie zastała chłopca w domu. Dla Claire zaczyna się uporczywe poszukiwanie rozwiązania, które powoli powoduje pogodzenie się ze stratą dziecka w wypadku. Podoba mi się, że czytelnik może poznać historię Very, jej romansu, bycia samotną matką, nieustającego poszukiwania syna i tragicznej śmierci. Ale co i jak, to powinnyście przekonać się same. Jedyna denerwująca rzecz w całej tej tajemnicy to to, że wszystko ze sobą się za bardzo łączy. [spoiler!] Co za zbieg okoliczności, że kawiarnia, do której uczęszcza dziennikarka w przeszłości był domem Very! Co za zbieg okoliczności, że w knajpie, w której była z właścicielem owej kawiarni, była też Vera! Jakoś za dużo tych zbiegów okoliczności biorąc pod uwagę, że Seattle jest całkiem dużym miastem.
Reasumując, jestem mile zaskoczona ta książką i już zastanawiam się nad sięgnięciem po inne utwory tej autorki. A może Wy czytaliście coś tej autorki i coś polecacie? Aczkolwiek żałuję jednej rzeczy. Mianowicie, że łatwo było przewidzieć zakończenie. Właściwie całą tajemnicę rozwiązałam mniej więcej w połowie książki. Ale nie odebrało mi to radości z czytania, ponieważ książka jest tak napisana, że trudno ją odłożyć. Czyta się jednym tchem.
★★★★★★★★☆☆
P.S.
Przepraszam za jakość zdjęcia, ale mój idealny telefon, tablet, aparat w jednym się zepsuł i musiałam go oddać do naprawy. W rezultacie pozostałam ze telefonem z dużo gorszym aparatem.
No... może, może :) Mnie też ta dziewczyna irytuje ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Może kiedyś sięgnę :)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście pani z okładki jest dość irytująca - ma taki sztuczny zaciesz ;) A książka może być ciekawa, a że lubię czasem w księgarni przegrzebać wydania kieszonkowe, to może po nią sięgnę :)
OdpowiedzUsuńRaczej spasuję ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!